bilbo bilbo
150
BLOG

Jak stolica nas przyjmowała

bilbo bilbo Rozmaitości Obserwuj notkę 0

gdy na to zasłużyliśmy. Poznaniacy po „Wypadkach Poznańskich”, czyli po Powstaniu Poznańskim zdobyli w Stolicy uznanie i podziw, a wyrażało się to w wielu  prostych gestach, które nas bardzo ujmowały za serce. Opowiem o moich doświadczeniach.

  1. Po nocnej jeździe z Poznania (były to wtedy koszmarne jazdy godne uwiecznienia) na Dworu Głównym w Warszawie wsiadam do taksówki – adres bardzo odległe regiony mokotowskie. Pytanie: – pan z Poznania?  ­– tak. Jedziemy, dojeżdżamy (kurs odległy i o tej porze raczej małe szanse na pasażera z powrotem, taksówkarz zazwyczaj kaprysi). – Płacę? – Z Poznania, pan nic nie płaci. Tłumaczę, że rachunek, że firma płaci i mogę nawet dodać za długą trasę. Taksówkarz jest nieustępliwy – Pan nie płaci, to jest to co ja mogę.
  2. W warszawskim hotelu (zazwyczaj nie było nigdy wolnych pokoi i żadnej nadziei na nocleg; chwytano się różnych sposobów – najczęściej umiejętnie podana łapówka) – w krytycznej sytuacji, wręczam recepcjoniście dowód osobisty z włożoną w środek 100-złotówką i mówię – mam zamówienie. Portier patrzy w dowód – Pan z Poznania? – Tak. – Proszę bardzo, jest pokój dla pana. I zwraca mi dowód wraz z banknotem. Patrzę na niego, krótki gest – Pan z Poznania!
  3. W Instytucie: – Pan z Poznania po męczącej nocnej jeździe; - Marysiu podaj panu kawkę; – Pan odpocznie godzinkę na górze, potem zabierzemy się do roboty. Często tu bywałem i nigdy nikt nie zatroszczył się o to, że mogę być zmęczony po podróży. Ale teraz … z Poznania!
  4. Nowo powstałe Ministerstwo Nafty (efemeryda) postanowiło z biegu przeszkolić pracowników podległego mu i najważniejszego konsorcjum. Zabrano nam planowane urlopy i w środku lata urządzono wielotygodniowy kurs. Pogoda śliczna. Wszyscy kursanci zawiedzeni i wściekli. Zwleczono nas pod wielkim rygorem, przy którym zwolnienie z pracy było tylko mizernym dodatkiem. Każdy coś utracił z tego lata (ja na przykład musiałem zrezygnować ze spływu kajakowego Wisłą). Słońce praży, my się pocimy, ciche głosy protestu – brutalnie tłumione. Nie jesteśmy pionkami, stanowimy część (techniczną) kadry kierowniczej – to nic nie znaczy. Między kursantami są młodzi inżynierowie, ale także i tacy, prawie przed emeryturą, z bogatym doświadczeniem i autorytetem zawodowym. Jest także „Człowiek z Poznania”. Wszyscy o tym wiedzą – nikt o tym nie mówi. Rzucam myśl: jeżeli nie chcą wysłuchać naszych propozycji, aby wykłady odbywać zamiast w dzień –wieczorem (a kursanci i część wykładowców przebywają w zamkniętym ośrodku), to musimy zastrajkować: odmawiamy stawiania się na wykłady. „Człowieka z Poznania” wszyscy słuchają, a każdy na swój sposób pokonuje strach i solidarnie na najbliższe zajęcia nie stawia się nikt. Powstaje awantura, telefony w obie strony, groźby, komisja z ministerstwa i przed komisją staje „człowiek z Poznania” (o tym oni też wiedzą) i dziwo po groźnym wstępie komisja mięknie i kurs toczy się wieczorami we wspólnym porozumieniu, a za dnia młodsi grają w siatkówkę, a starsi odpoczywają na leżakach w cieniu. „Oni” wiedzieli, że nie było sensu upierać się w swoim bezsensie, bo my byliśmy zdeterminowani … jak …? (ciiiii …)

Najciekawsze, że „Wypadki Poznańskie” jakby się nie odbyły. Jakby nikt ich nie pamiętał. Nikogo nie interesowały i nikt o nich nie rozmawiał i nikt o nie nie pytał. Całkowite milczenie!

A jak się zaczęło i jak było dalej i jak jest dzisiaj:

http://bilbo.poznan.salon24.pl/647608,dumny-poznan

bilbo
O mnie bilbo

spokojny i wyrozumiały (lecz z ograniczeniami:dla głupoty i złych intencji

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości